W sobotni wieczór odbyła się kolejna odsłona letniego kina na pasażu im. Leona Schillera w Łodzi. Tym razem mieliśmy okazję obejrzeć "Dzień świra" Marka Koterskiego. Na plastikowych krzesłach naprzeciw ekranu usadziły się zarówno nieszczęśliwe kalki Adama Miauczyńskiego, jak i zgraja nielatów wracających z disco, zbłąkane "dresy", których koszt resocjalizacja wynosi okrągle 7,62.
Spodziewałem się przeżyć większych, magicznej mieszaniny miasta, emocji płynących z filmu, dobijającej "modlitwy" typowego Polaka, która echem rozniosłaby się na długo po zakończeniu projekcji. Magia kina została jednak w tradycyjnych fotelach, ciemnej, zawilgoconej sali, lecz sam zamysł kina letniego przaśny.
Reasumując było warto, choć atmosfera panowała dość plebejska. O swoją cywilizacyjną frustrację trzeba bowiem dbać z należytą starannością, dostarczając jej pożywki jak chociażby wspomniany film.
W każdej leniwej podróży pociągiem czekam na wymalowany krwistą szminką uśmiech nieporadnej dziewoi. Dlaczego? Dlatego.
sobota, 1 września 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz